30 grudnia

Piękno bez konserwantów. Sekrety urody naszych prababek. Recenzja [Edit]


Trafiłam na tę książkę zupełnie przypadkiem przeglądając różne poradniki w bibliotece. Zainteresował mnie tytuł i to, że książka nie jest wyłącznie zbiorem przedwojennych receptur, ale całkiem ciekawie opowiedzianą historią kosmetyki w przedwojennej Polsce.



Jeśli tylko interesuje Was to, jak w poprzednich epokach wyglądało zwykłe, codzienne życie to myślę, że spodoba Wam się ta pozycja. Autorka- Aleksandra Zaprutko-Janicka jest historykiem i przede wszystkim z takim nastawieniem podeszła do tematu. Myślę, że to spory atut tej książki, bo nie brakuje w niej licznych odwołań do czasopism, książek z epoki oraz współczesnych publikacji, co niewątpliwie podnosi wiarygodność przedstawianych  treści. Sama autorka tak pisze w notce:

Książka, którą oddaję do Waszych rąk, to opowieść o pewnej "pięknej" rewolucji, a jednocześnie zbiór tricków i receptur z repertuaru przedwojennej elegantki (...) To książka o historii, zawierająca przepisy i propozycje z przedwojennych gazet, poradników, wspomnień.

Nie jest to gotowy podręcznik kosmetyki, a wiele przepisów jest raczej przestarzałych. Niemniej zachęcam by zajrzeć, bo można znaleźć kilka ciekawych receptur i surowców. Oprócz tego książkę czyta się lekko i przyjemnie. Klimat całości dopełniają reklamy i ogłoszenia z epoki oraz zdjęcia przedwojennych piękności. Treść została podzielona na VI głównych rozdziałów:

  • Olśniewająca twarz
  • Perfekcyjna fryzura
  • Dłonie pełne elegancji
  • Zadbane stopy
  • Idealne ciało
  • Piękno zamknięte w słoiczkach.





Na końcu książki znajduje się indeks produktów i składników oraz indeks kobiecych bolączek

Co znajdziecie w książce?

  • Ciekawie opowiedzianą historię piękna;
  • Ilustracje i zdjęcia z epoki ubarwiające treść;
  • Wplecione receptury zaczerpnięte z materiałów źródłowych;
  • Przejrzysty układ, podział treści na rozdziały, dwa indeksy ułatwiające wyszukiwanie.

Czego nie znajdziecie w książce?

  • Dokładnych wskazówek jak przygotować mikstury;
  • Opisów składników i ich działania;
  • Chemicznej/ kosmetycznej analizy proponowanych receptur.



Ja ze swojej strony polecam tę książkę. Opowieść dobrze się czyta. Książki nie należy jednak traktować jak podręcznik, a bardziej jako inspirację i zachętę do własnych poszukiwań.

Poniżej kilka fragmentów książki na zachętę :)

Przy mocno przesuszonej i szorstkiej cerze nasze prababcie stosowały istną terapię szokową. Przede wszystkim odstawiały... wodę oraz mydło. I to zupełnie! Zamiast szorować twarz, na noc pokrywały ją obficie lanoliną. W dzień stosowały oliwę [...]. Kiedy ta radykalna kuracja już pomogła na suchość i uczucie ściągnięcia, można było przejść do fazy drugiej. Należało na nowo zacząć myć twarz. Zwyczajna woda z kranu w tym wypadku nie miała jednak racji bytu. Najpierw trzeba ją było zagotować. Dopiero po ostudzeniu i dodaniu do niej gliceryny w proporcji 2 łyżki stołowe czystej gliceryny na miednicę wody, można jej było użyć do mycia twarzy.
Innym razem sen z powiek spędza paniom zaczerwienie twarzy, wynikające na przykład z problemów z naczynkami. W tym przypadku warto spróbować bardzo naturalnej i nieskomplikowanej mieszanki. Potrzebujemy soku ze świeżego melona i soku ze świeżych truskawek. Oba składniki mieszamy i przecieramy nimi twarz.
Jeśli chcemy przygotować oliwkę brązującą zawierającą różne oleje, możemy wypróbować prostą recepturę. Potrzebujemy 200 gramów oleju ze słodkich migdałów, 200 gramów oleju kokosowego, 575 gramów oleju wazelinowego, 25 gramów ekstraktu z zielonych orzechów, olejku eterycznego wedle uznania i ewentualnie odrobiny czerwonego barwnika [...]. Czytelniczki lubiące wyzwania mogą też postawić na kosmetyk brązujący do twarzy o nieco bardziej skomplikowanej recepturze [...]. Najprostszy wariant przygotujemy z 15 gramów lanoliny, 10 gramów wazeliny i 15 gramów płynnego ekstraktu z pięciornika.
Gdy po pierwszej wojnie światowej modne panie zaczęły wybierać coraz krótsze i krótsze sukienki, stanął przed nimi nowy problem. Trzeba było pokazać nogi od jak najlepszej strony![...] Buty jeszcze nigdy nie były równie widoczne ani równie ważne. I postanowił na tym skorzystać pewien polski biznesmen [Jan Bata]. Placówki Baty zaczęły oferować kompleksową obsługę nawet najbardziej wymagającego klienta. To była prawdziwa rewolucja. Personel kształcono w kierunku pielęgnacji nóg tak, by pracownicy potrafili dobierać odpowiednie obuwie do stopy i zaradzić problemom higienicznym oraz ortopedycznym [...]. Nawet kierownik miał obsługiwać przynajmniej dwudziestu klientów tygodniowo!
[Jazda samochodem] w dwudziestoleciu międzywojennym uznawana była za szalenie modny sport, któremu z lubością oddawała się niejedna pani z wyższych sfer. Niespieszna jazda (z prędkością 30-40 kilometrów na godzinę) miała sprzyjać... doskonałej wymianie gazów w płucach.
Nic tak nie rujnuje makijażu jak źle pomalowane usta. W latach trzydziestych niewprawną rękę można było wspomóc specjalnym szablonem. Taki wzornik pozwalał uzyskać upragniony kształt dzięki dwóm pociągnięciom szminki.

 I to tylko kilka wybranych fragmentów z bogatej całości treści. Znacie tę książkę? Jeśli tak, to koniecznie napiszcie, jakie są Wasze odczucia po jej przeczytaniu.


2 komentarze:

  1. Sprzedaj nam przy tej okazji kilka ciekawostek! :D Jak to tak bez ciekawostek!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Le Bleuet, hahaha, nie chciałam spojlerować :) Ale w takim razie, zdradzę co nieco. Będzie edit posta! ;)

      Usuń

Copyright © 2016 Naturalnie, że zadbana , Blogger